Ukończyłem przed dobrymi kilkoma godzinami, a rozpamiętuję do tej pory... Naughty Dog stanowi klasę samą dla siebie - to fantastyczne pożegnanie z głównym bohaterem, dopracowane w najmniejszych szczegółach. To aż zbrodnia przebiegać przez te wszystkie dopieszczone lokacje - co chwila robiłem screenshoty i dzieliłem się nimi na Twitterze. Niesamowite, że coś takiego stworzono na konsoli z wyśmiewanej przecież generacji - a tu proszę, wystarczy, że do pracy usiądzie developer z sercem i talentem.
Mniejsza o widoczki - to przede wszystkim niesamowite, przygodowe, interaktywne kino. Strzelania jest tutaj chyba najmniej w całej serii i nie mam o to zupełnie pretensji, za to aż roi się od scen niby zbędnych, niby drobiazgowych, ale niesamowicie przybliżających nam postaci, dodających im dodatkowej głębi. Naprawdę, nie śmiałbym jeszcze grać w to z dubbingiem, bo Nolan North, Troy Baker, Richard McGonagle czy Emily Rose to światowa ekstraklasa, imponująca zaangażowaniem, talentem, naturalnością, jak gdyby się urodzili postaciami z gry.
Grając w to myślałem sobie, że przecież widziałem już w tej serii wszystko, ale ND znów udało się wywołać we mnie skoki adrenaliny, gdy Drake częściej, niż kiedykolwiek do tej pory tracił dosłownie grunt pod nogami, balansując na granicy życia i śmierci nad olbrzymimi przepaściami.
Nie mogę się doczekać samodzielnego dodatku, a każdemu, kto myśli nad zakupem konsoli, z całego serca polecam gry Naughty Dog. To coś, czego pecetowcy mogą tylko pozazdrościć posiadaczom sprzętu Sony.